sobota, 18 lipca 2015

Wielka Pętla Izerska - mój górski debiut (część 1)

Decyzja o starcie w zawodach w górach była u mnie kwestią czasu. Po trzech dotychczasowych obozach górskich w Szklarskiej Porębie (po 2tygodnie w latach 2012-2014), na których solidnie pobiegałem po Karkonoszach i Górach Izerskich, wiem że taki rodzaj wysiłku sprawia mi wielką przyjemność. Fantastycznie jest po kilku kilometrach długiej wspinaczki dobiec na genialny punkt widokowy.  Bałem się jednak wystartować w takich okolicznościach przyrody i ścigać się na poważnie, częściowo z respektu i szacunku dla gór, a częściowo również z obawy że zabujam się w górskim bieganiu na zabój i ciężko mi będzie odnaleźć motywację do startów ulicznych na nizinach. Na nieuchronny jednak debiut chciałem wybrać względnie łatwą trasę i zawody z silną obsadą. Idealnym rozwiązaniem okazał się w tej sytuacji najwyżej położony półmaraton w Polsce - Wielka Pętla Izerska.
Źródło: http://www.rafalmaciak.pl/

W Sudety wybraliśmy się we troje już w czwartek. Zatrzymaliśmy się na sprawdzonej kwaterze w Trzcińsku w Rudawach Janowickich. Pobliskie Góry Sokole są świetnym regionem dla wspinaczy skałkowych, także żeńska część naszej wycieczki mogła się wyszaleć :) Zawody były w sobotę, miałem więc trochę czasu na doładowanie akumulatorów w Dolinie Bobru.


W sobotę rano pojechaliśmy pełnym składem do Szklarskiej Poręby. Dziewczyny z psem wysadziłem przy Krzywych Basztach przy drodze na Hutę. Sam cofnąłem się pod świeżo wyremontowany stadion, sprawnie odebrałem pakiet i oczekiwałem na swoją batalię. Rozgrzewkę zacząłem bardzo niemrawo - 2km leniwego truchtu, trochę wymachów, po czym wolnym krokiem podszedłem w okolice startu przy dworcu kolejowym. Tam dorzuciłem jeszcze dwa spokojne krótkie rytmy i wskoczyłem w bloki startowe. Ruszyliśmy dopiero o godzinie 11:15, temperatura wzrosła już konkretnie i sięgała blisko 30stC. Zdecydowałem się pobiec z butelką 0,3l wody z dzióbkiem w jednej ręce i żelem energetycznym z kofeiną w drugim - strzał w dziesiątkę, ale o tym później. Jeszcze 2 tygodnie temu nieśmiało kalkulowałem, że miło byłoby zakręcić się koło 1.20 i wskoczyć do pierwszej szóstki. Prognozy pogody już kilka dni temu zweryfikowały te plany na czas 1.25 i lokatę w pierwszej dziesiątce. Niby warunki są jednakowe dla wszystkich, ale mimo regularnego saunowania od kilkunastu lat fatalnie znoszę upały. Na domiar złego od samego rana bolała mnie głowa. Zaraz po starcie uformowała się czołowa szóstka w składzie m.in. z Adamem Draczyńskim (PB 2:10:49), Bogdanem Semenowiczem z Ukrainy (regularne dychy po 30minut z groszem) i Rafałem Wójcikiem (olimpijczykiem z Sydney, PB 2:13:02). Biegłem na ósmej pozycji, kilometr otwarcia stuknął w 3:48, a kolejny w 4:00. Koło 3km na pierwszym nieformalnym wodopoju wyprzedziłem 3 osoby, które sięgnęły po wodę - ja nie musiałem. Najbardziej stromy podbieg był na 4km, który udało mi się pokonać w 4:33 i był to najwolniejszy odcinek całej trasy. Dwukrotnie przecinaliśmy tory kolejowe, na 6,8km i na 9km. Ze względu na możliwą kolizję biegaczy z rejsowym pociągiem z czeskiego Harrachova godzina startu została opóźniona o kwadrans. Między innymi o tym, jak to się sprawdziło w dniu startu opiszę w kolejnej części relacji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz